Zbliża się okres wakacyjny, a więc czas wzmożonych wyjazdów również za granicę. A każdy taki wyjazd to doskonała okazja na przywiezienie chyba najcenniejszej dla domowego piekarza “pamiątki” z kraju, który odwiedzamy – czyli mąki.
No cóż, przyznaję dobrowolnie, że to pomysł dość nietypowy, chociażby dlatego, że pamiątka nie jest zbyt trwała. Mimo to staram się korzystać z okazji i przywozić różne mąki z urlopowych wyjazdów. Szczególnie takie, których nie można dostać u nas lub są tu droższe niż w kraju, z którego pochodzą. Żałuję tylko, że nie da się tego przywieźć za dużo, głównie ze względu na ograniczone terminy przydatności do spożycia.
Głównie koncentruję się na mąkach i typach mąk, których u nas nie ma lub nie są łatwo dostępne. Dlatego będąc na południu Europy przywożę sobie głównie mąki pszenne z twardej pszenicy durum (np. semolina) czy specjalne mąki na pizzę. Czasem ma też sens przywiezienie mąki o typie podobnym do występujących u nas (np. włoskie tipo 0 czy 00), chociażby po to, żeby porównać właściwości takiej mąki z mąką naszą. Szybko się wtedy okazuje, że mąka mące nierówna, mimo że są tego samego typu i że ciasto na chleb z mąki włoskiej wychodzi nieco inne, np. bardziej sprężyste.

Z mojej ostatniej wyprawy, tym razem na Węgry, przywiozłem również na spróbowanie zwykłą mąkę pszenną chlebową (typ węgierski BL-80, który chyba odpowiada naszemu typowi 550) o wdzięcznej nazwie Nagyi titka, czyli po naszemu tajemnica babuni. Do kolekcji dodałem mąkę graham (typ BL-200) i mąkę z twardej odmiany pszenicy, czyli durum. Mąkę durum dodaję chętnie do ciasta na pizzę (około 1/3 całej ilości mąki), dlatego lubię ją mieć. Z mąki graham upiekłem po przyjeździe na szybko grahama (na drożdżach) i okazało się, że jest to całkiem fajna mieszanka mąki pełnoziarnistej z normalną, pozwalająca na uzyskanie ładnego grahama bez konieczności dodawania zwykłej mąki pszennej. Swego czasu piekłem grahama z innej mąki (produkcji polskiej), która jak dla mnie okazała się zbyt pełnoziarnista, a ta jest w sam raz.

Gdyby ktoś z was chciał przywieźć z Węgier mąkę, to można sobie zapamiętać, że liszt to mąka, buza to pszenica (domyślam się, że własnie od buzaliszt pewnie bierze się określenie typu mąki – BL). Rozs to żyto, a teljes kiőrlésű to mąka pełnoziarnista. A produkt końcowy, czyli chleb, to po ichnemu kenyer. Co ciekawe, Węgrzy chyba nie znają takiego naszego chleba żytniego (co jest pewnie dość typowe dla krajów południowych, w których uprawia się i konsumuje głównie pszenicę), i rozróżniają chleb jasny (feher) i ciemny (barna). A najlepsze jest to, że ten ich ciemny wygląda często jak graham na powyższym obrazku…
Poza tym oczywiście warto spróbować pieczywa sprzedawanego w mniejszych i większych sklepikach (lepiej w mniejszych), a także innych specjałów wytwarzanych w danej okolicy. Dla mnie kosztowanie jedzenia to niezwykle ciekawy i przyjemny aspekt zwiedzania kraju czy regionu, czasem zresztą nie pozbawiony elementu zaskoczenia – jeśli np. zamawiam w małej włoskiej trattorii jedzenie nie rozumiejąc tego, co jest napisane w karcie dań, i przypadkiem okazuje się, że jest to smakowita specjalność danego regionu. Lubię też przejść się po różnego rodzaju jarmarkach i ryneczkach, bo zawsze da się tam znaleźć przyrządzane na świeżo specjały, których u nas nie uświadczysz.
Dodaj komentarz